Hejka, co tam u Was? Ja dzisiaj dobijam setki ;) jak ciocia Róża. Dużo śpię, ale czuję się dobrze. Dzisiaj odwiedzili mnie rodzice, próbowałem im wytłumaczyć, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciało by się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. Ja, który mam sto lat, dobrze wiem, o czym, mówię. Im bardziej się człowiek starzeje, tym większym smakiem musi się wykazać, by docenić życie. Musi być wyrafinowany, stać się artystą. Byle kretyn może cieszyć się życiem w wieku dziesięciu, dwudziestu lat, ale kiedy człowiek ma sto lat, kiedy już nie może się ruszać, musi uruchomić swoją inteligencję. Rodzice nie wiedzieli zupełnie co mają mi odpowiedzieć... Posiedzieli ze mną i pojechali do domu. Gdy wyszli to chyba ujrzałem Boga.. Czy to wogólę możliwe? Sam nie wiem... Ja już muszę lecieć. Pa, do zobaczenia w niebie.
Witam, to ja ciocia Róża.
Chłopiec zmarł podczas naszej nieobecności. Będę wciąż panią Różą, która odwiedza chore dzieci, ale nie będę już ciocią Różą. Byłam nią tylko dla Oskara. Zgasł dzisiaj rano, w czasie półgodzinnej przerwy, kiedy z jego rodzicami poszliśmy napić się kawy. Zrobił to bez nas. Myślę, że czekał na tę chwilę, żeby nas oszczędzić. Jakby chciał, żebyśmy nie cierpieli, patrząc, jak odchodzi. To on w gruncie rzeczy nad nami czuwał. Jest mi ciężko na sercu, Oskar w nim mieszka, nie mogę go wyrzucić. Muszę powstrzymać łzy aż do wieczora, nie chcę, aby mój ból konkurował z bezbrzeżną rozpaczą jego rodziców... Przez ostatnie trzy dni Oskar stawiał na szafce przy łóżku kartonik. Myślę, że to dotyczy Ciebie Boże. Było na nim napisane: "Tylko Bóg ma prawo mnie obudzić". Ja już z się z Wami żegnam. Mam nadzieję, że pamiątka w postaci kilku wpisów Oskara będzie idealnym sposobem aby o Nim nie zapomnieć. Papa.
środa, 30 listopada 2016
#4
Hejka, to znowu ja. Chciałem wam opowiedzieć (znów) o tym co działo się u mnie podczas długiej przerwy. Pewnie nie wiecie o co chodzi, więc już tłumaczę. Mój drugi wpis nie był kontynuacją pierwszego, a to dlatego, że po pierwszym zrobiłem sobie długą przerwę, więc w 3 i 4 wpisie chcę opowiedzieć co działo się podczas tej przerwy. Powinienem powiedzieć o tym w 3 wpisie, ale co tam...No, więc zacznijmy.
Dzisiaj Peggy była operowana, to było straszne 10 lat mojego życia (w zabawie). Serce mi się ścisnęło gdy zobaczyłem jak ją zabierali. Gdy przyszła do mnie ciocia wyjaśniła mi, dlaczego jest choroba a co najważniejsze dowiedziałem się, że ona też chyba nie jest taka najzdrowsza. Opowiedziałem jej co to znaczy kogoś adoptować. Po rozmowach poszliśmy udekorować pokój mojej małżonki, żeby po powrocie miała czysto i pięknie. Gdy skończyliśmy i wróciliśmy, zasnąłem. Ciocia Róża obudziła mnie przed wieczorem oznajmiając, że przywieźli Peggy. Poszliśmy ją odwiedzić, ale tam byli jej rodzice. Dobrze ich poznałem i obiecałem, że zajmę się nią najlepiej jak będę mógł. Powiedziałem też, że nie przeszkadza mi jej niebieski kolor, i że i tak będę ją kochał. Około jedenastej zrobiła się różowa.
W Boże Narodzenie postanowiłem, że ucieknę ze szpitala, aby przeżyć najlepsze święta w moim życiu. Sam bym nie dał rady, więc przekupiłem kolegów aby mi pomogli. Miało to polegać na tym, że gdy ciocia będzie w szatni ja wyjdę i wskoczę do jej samochodu. Prosty plan, ale jednak skomplikowany. Całe szczęście udało się. Raj był tak długi, że chyba zasnąłem. Obudziłem się leżąc w zimnym samochodzie. Wysiadłem i ujrzałem oświetlony, duży dom, do którego się udałem. Ciocia się bardzo zdziwiła. Ogrzała mnie i dała ciepłej czekolady. Powiedziała mi również, że zawiadomiono policję w sprawie mojego zaginięcia. Ciocia wyjaśniła mi to, że nie tylko ja umieram, ale kiedyś umrą wszyscy. Dzięki temu poczułem się lepiej. Ciocia zadzwoniła po rodziców, z którymi się wreszcie pogodziłem(a byłem pokłócony dotychczas) i spędziliśmy super Wigilię. Ujrzałem u cioci Peggy Blue, bo była to niebieska postać, ale ciocia twierdzi, że to Maryja. Tak czy inaczej dała mi to w prezencie. Nie wiem czy już to mówiłem, ale dostałem od cioci pod choinkę roślinę z pustyni, która mając chociaż kroplę wody szybko się rozwija. To chyba wszystko "w pigułce" co działo się w moją nieobecność. Przepraszam, że może moje wpisy nie są zbyt długie, ale nie mam siły. Pozostało mi coraz mniej dni a moje siły coraz bardziej maleją. Do zobaczenia.
Dzisiaj Peggy była operowana, to było straszne 10 lat mojego życia (w zabawie). Serce mi się ścisnęło gdy zobaczyłem jak ją zabierali. Gdy przyszła do mnie ciocia wyjaśniła mi, dlaczego jest choroba a co najważniejsze dowiedziałem się, że ona też chyba nie jest taka najzdrowsza. Opowiedziałem jej co to znaczy kogoś adoptować. Po rozmowach poszliśmy udekorować pokój mojej małżonki, żeby po powrocie miała czysto i pięknie. Gdy skończyliśmy i wróciliśmy, zasnąłem. Ciocia Róża obudziła mnie przed wieczorem oznajmiając, że przywieźli Peggy. Poszliśmy ją odwiedzić, ale tam byli jej rodzice. Dobrze ich poznałem i obiecałem, że zajmę się nią najlepiej jak będę mógł. Powiedziałem też, że nie przeszkadza mi jej niebieski kolor, i że i tak będę ją kochał. Około jedenastej zrobiła się różowa.
W Boże Narodzenie postanowiłem, że ucieknę ze szpitala, aby przeżyć najlepsze święta w moim życiu. Sam bym nie dał rady, więc przekupiłem kolegów aby mi pomogli. Miało to polegać na tym, że gdy ciocia będzie w szatni ja wyjdę i wskoczę do jej samochodu. Prosty plan, ale jednak skomplikowany. Całe szczęście udało się. Raj był tak długi, że chyba zasnąłem. Obudziłem się leżąc w zimnym samochodzie. Wysiadłem i ujrzałem oświetlony, duży dom, do którego się udałem. Ciocia się bardzo zdziwiła. Ogrzała mnie i dała ciepłej czekolady. Powiedziała mi również, że zawiadomiono policję w sprawie mojego zaginięcia. Ciocia wyjaśniła mi to, że nie tylko ja umieram, ale kiedyś umrą wszyscy. Dzięki temu poczułem się lepiej. Ciocia zadzwoniła po rodziców, z którymi się wreszcie pogodziłem(a byłem pokłócony dotychczas) i spędziliśmy super Wigilię. Ujrzałem u cioci Peggy Blue, bo była to niebieska postać, ale ciocia twierdzi, że to Maryja. Tak czy inaczej dała mi to w prezencie. Nie wiem czy już to mówiłem, ale dostałem od cioci pod choinkę roślinę z pustyni, która mając chociaż kroplę wody szybko się rozwija. To chyba wszystko "w pigułce" co działo się w moją nieobecność. Przepraszam, że może moje wpisy nie są zbyt długie, ale nie mam siły. Pozostało mi coraz mniej dni a moje siły coraz bardziej maleją. Do zobaczenia.
poniedziałek, 28 listopada 2016
#3
Witam, to znowu ja. Po napisaniu mojego pierwszego wpisu zrobiłem sobie dosyć długą przerwę. To wszystko, dlatego że jestem coraz słabszy. Pomyślałem, że chcielibyście dowiedzieć się co się działo u mnie podczas mojej nieobecności, dlatego teraz napiszę o tych wszystkich zdarzeniach.
Tuż po cudownych rozmowach w sali Peggy, zostaliśmy małżeństwem. Stało się to w nocy. Usłyszałem krzyki, więc pomyślałem że to krzyki Peggy Blue. Nie chciałem wyjść na chłopaka, który składa obietnice a ich nie dotrzymuje, więc poszedłem do jej sali. O dziwo siedziała na łóżku i wpatrywała się na mnie, kiedy dalej słychać było wrzaski. Udałem się salę dalej i okazało się, że to mój poparzony kolega - Bekon od zawsze wydawał z siebie te dźwięki. Gdy już wszystko zrozumiałem poszedłem do sali mojej ukochanej i powiedziałem:
-Więc to nie twoje krzyki?
-Dziwne. Cały czas myślałam, że dobiegają od ciebie.
Wtedy oboje zrozumieliśmy, że myśleliśmy o sobie już dużo, dużo wcześniej. Po kilku-kilkunastu minutach Peggy zaproponowała, abym został u niej na noc. Oczywiście, że się zgodziłem. Było nam troszeczkę ciasno, ale mimo wszystko spędziliśmy cudowną noc. Rano nakryła nas pani Gommette - przełożona pielęgniarek, która od razu zrobiła niezły cyrk. Nagle weszła ciocia Róża, która broniąc nas zakończyła to nieszczęsne przedstawienie. Zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie zasnąłem. Gdy się obudziłem, zaczęliśmy rozmawiać.
Wtedy wyjawiłem jej, że zostaliśmy małżeństwem, ponieważ robiliśmy to co robią dorośli, kiedy są w związku małżeńskim. Opowiedziałem cioci o tym, że dorastam i w ogóle. Później z ciocią poszedłem do kaplicy, gdzie zobaczyłem jak wygląda Jezus. Byłem przerażony widząc Go prawie gołego i tak wychudzonego. Jak zwykle z ciocią rozmawialiśmy o wierze, cierpieniu i Bogu, ale to nie ważne. Najlepsze co mogło się wydarzyć to zaproszenie mojej żony na herbatę, przez ciocię Różę. Peggy przyszła z chęcią na gorącą herbatkę. Chyba z wolontariuszką bardzo się polubiły. Ciocia opowiadała o swojej karierze i różnych przygodach. Było bardzo fajnie i miło. Ten dzień zapamiętam na długo.
To chyba wszystko z tego co pamiętam. Coraz bliżej mi do śmierci, więc niezbyt dobrze się czuję. Powiem wam w tajemnicy, że bardzo się boję...Na tym zakończę mój wpis. Pewnie niebawem się odezwę i dokończę pisać o tym co było dalej. Do zobaczenia!
Tuż po cudownych rozmowach w sali Peggy, zostaliśmy małżeństwem. Stało się to w nocy. Usłyszałem krzyki, więc pomyślałem że to krzyki Peggy Blue. Nie chciałem wyjść na chłopaka, który składa obietnice a ich nie dotrzymuje, więc poszedłem do jej sali. O dziwo siedziała na łóżku i wpatrywała się na mnie, kiedy dalej słychać było wrzaski. Udałem się salę dalej i okazało się, że to mój poparzony kolega - Bekon od zawsze wydawał z siebie te dźwięki. Gdy już wszystko zrozumiałem poszedłem do sali mojej ukochanej i powiedziałem:
-Więc to nie twoje krzyki?
-Dziwne. Cały czas myślałam, że dobiegają od ciebie.
Wtedy oboje zrozumieliśmy, że myśleliśmy o sobie już dużo, dużo wcześniej. Po kilku-kilkunastu minutach Peggy zaproponowała, abym został u niej na noc. Oczywiście, że się zgodziłem. Było nam troszeczkę ciasno, ale mimo wszystko spędziliśmy cudowną noc. Rano nakryła nas pani Gommette - przełożona pielęgniarek, która od razu zrobiła niezły cyrk. Nagle weszła ciocia Róża, która broniąc nas zakończyła to nieszczęsne przedstawienie. Zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie zasnąłem. Gdy się obudziłem, zaczęliśmy rozmawiać.
Wtedy wyjawiłem jej, że zostaliśmy małżeństwem, ponieważ robiliśmy to co robią dorośli, kiedy są w związku małżeńskim. Opowiedziałem cioci o tym, że dorastam i w ogóle. Później z ciocią poszedłem do kaplicy, gdzie zobaczyłem jak wygląda Jezus. Byłem przerażony widząc Go prawie gołego i tak wychudzonego. Jak zwykle z ciocią rozmawialiśmy o wierze, cierpieniu i Bogu, ale to nie ważne. Najlepsze co mogło się wydarzyć to zaproszenie mojej żony na herbatę, przez ciocię Różę. Peggy przyszła z chęcią na gorącą herbatkę. Chyba z wolontariuszką bardzo się polubiły. Ciocia opowiadała o swojej karierze i różnych przygodach. Było bardzo fajnie i miło. Ten dzień zapamiętam na długo.
To chyba wszystko z tego co pamiętam. Coraz bliżej mi do śmierci, więc niezbyt dobrze się czuję. Powiem wam w tajemnicy, że bardzo się boję...Na tym zakończę mój wpis. Pewnie niebawem się odezwę i dokończę pisać o tym co było dalej. Do zobaczenia!
niedziela, 27 listopada 2016
#2
Cześć. Chciałem Was przeprosić za moją nieobecność, ale nie miałem czasu. Dziś miałem między siedemdziesiąt a osiemdziesiąt lat, i zastanawiałem się nad wieloma rzeczami. Najpierw zająłem się prezentem od cioci Róży, który dała mi pod choinkę. Jest to roślina z pustyni Sahara, która przeżywa całe swoje życie w ciągu jednego dnia. Jak tylko ziarno wchłonie trochę wody, to od razu puszcza pąki, staje się łodygą, dostaje liści, rozkwita, wytwarza nasiona, więdnie, kurczy się i hop, wieczorem już po wszystkim.
Z Peggy często czytamy słownik medyczny, to jej ulubiona książka. Peggy pasjonuje się chorobami i wciąż się zastanawia, jakie jeszcze będzie mogła mieć w przyszłości. Ja próbowałem znaleźć słowa, które mnie ciekawiły: "Życie", "Śmierć", "Wiara", "Bóg". Uwierzycie mi, albo nie ale ich tam nie było! Więc zapytałem cioci Róży: "Ciociu Różo, mam wrażenie, że w słowniku medycznym są tylko rzeczy bardzo konkretne, kłopoty, które które mogą spotkać tego czy innego człowieka. Nie ma tam nic o sprawach, które dotyczą nas wszystkich, takich jak Życie, Śmierć, Wiara i Bóg." Na co ciocia odpowiedziała mi: "Powinieneś zajrzeć do słownika filozofii, Oskarze. Tam znajdziesz słowa, których szukasz, ale boję się, że też będziesz rozczarowany. Jest wiele bardzo różnych definicji na każde z tych pojęć." Bylem zdziwiony jak to możliwe... Czy chciała powiedzieć, że dla 'życia' nie ma rozwiązania? Otóż nie, wytłumaczyła mi, że dla życia jest kilka rozwiązań, a więc nie ma żadnego. Ja myślę, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć. Zajrzał do nas doktor Dusseldorf, który miał minę zbitego psa, która sprawia, że ze swoimi czarnymi krzaczastymi brwiami wygląda jeszcze bardziej malowniczo.
- Czesze pan sobie brwi, panie doktorze? - zapytałem.
Rozejrzał się wokół siebie zaskoczony, jakby chciał spytać cioci Róży, moich rodziców, czy dobrze usłyszał. W końcu zadławionym głosem, powiedział: tak.
- Niech pan nie robi takiej miny, doktorze Dusseldorf. Będę z panem szczery, bo zawsze uczciwie brałem lekarstwa, a pan skrupulatnie próbował 30 zwalczyć moją chorobę. Niech pan się nie zachowuje, jakby czuł się winny. To nie pana wina, że musi pan oznajmiać ludziom złe nowiny, choroby o łacińskich nazwach i to, że nie ma ratunku. Niech pan sobie odpuści. Niech pan się wyluzuje. Nie jest pan Panem Bogiem. To nie pan rozkazuje naturze. Pan tylko stara się naprawiać. Niech pan trochę wyhamuje, doktorze Dusseldorf, przestanie się tak przejmować, nabierze trochę pokory, bo inaczej nie będzie pan mógł długo wykonywać tego zawodu. Proszę spojrzeć, jak pan wygląda. Słuchając mnie, doktor Dusseldorf miał usta otwarte, jakby połykał jajko. Potem uśmiechnął się, tak naprawdę, i pocałował mnie. Wtedy doktor podziękował mi za to co mu powiedziałem. A ja zaproponowałem, żeby odwiedzał mnie kiedy zechce.
Następnego dnia Peggy Blue opuściła szpital. Wróciła do domu. Nie jestem głupi, wiem, że jej już nie zobaczę... Jest mi smutno, ponieważ przeżyliśmy razem życie, Peggy i ja, a teraz zostałem sam i leżę w łóżku łysy, stary i zmęczony. Idę spać, odezwę się potem. Pa.
Z Peggy często czytamy słownik medyczny, to jej ulubiona książka. Peggy pasjonuje się chorobami i wciąż się zastanawia, jakie jeszcze będzie mogła mieć w przyszłości. Ja próbowałem znaleźć słowa, które mnie ciekawiły: "Życie", "Śmierć", "Wiara", "Bóg". Uwierzycie mi, albo nie ale ich tam nie było! Więc zapytałem cioci Róży: "Ciociu Różo, mam wrażenie, że w słowniku medycznym są tylko rzeczy bardzo konkretne, kłopoty, które które mogą spotkać tego czy innego człowieka. Nie ma tam nic o sprawach, które dotyczą nas wszystkich, takich jak Życie, Śmierć, Wiara i Bóg." Na co ciocia odpowiedziała mi: "Powinieneś zajrzeć do słownika filozofii, Oskarze. Tam znajdziesz słowa, których szukasz, ale boję się, że też będziesz rozczarowany. Jest wiele bardzo różnych definicji na każde z tych pojęć." Bylem zdziwiony jak to możliwe... Czy chciała powiedzieć, że dla 'życia' nie ma rozwiązania? Otóż nie, wytłumaczyła mi, że dla życia jest kilka rozwiązań, a więc nie ma żadnego. Ja myślę, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć. Zajrzał do nas doktor Dusseldorf, który miał minę zbitego psa, która sprawia, że ze swoimi czarnymi krzaczastymi brwiami wygląda jeszcze bardziej malowniczo.
- Czesze pan sobie brwi, panie doktorze? - zapytałem.
Rozejrzał się wokół siebie zaskoczony, jakby chciał spytać cioci Róży, moich rodziców, czy dobrze usłyszał. W końcu zadławionym głosem, powiedział: tak.
- Niech pan nie robi takiej miny, doktorze Dusseldorf. Będę z panem szczery, bo zawsze uczciwie brałem lekarstwa, a pan skrupulatnie próbował 30 zwalczyć moją chorobę. Niech pan się nie zachowuje, jakby czuł się winny. To nie pana wina, że musi pan oznajmiać ludziom złe nowiny, choroby o łacińskich nazwach i to, że nie ma ratunku. Niech pan sobie odpuści. Niech pan się wyluzuje. Nie jest pan Panem Bogiem. To nie pan rozkazuje naturze. Pan tylko stara się naprawiać. Niech pan trochę wyhamuje, doktorze Dusseldorf, przestanie się tak przejmować, nabierze trochę pokory, bo inaczej nie będzie pan mógł długo wykonywać tego zawodu. Proszę spojrzeć, jak pan wygląda. Słuchając mnie, doktor Dusseldorf miał usta otwarte, jakby połykał jajko. Potem uśmiechnął się, tak naprawdę, i pocałował mnie. Wtedy doktor podziękował mi za to co mu powiedziałem. A ja zaproponowałem, żeby odwiedzał mnie kiedy zechce.
Następnego dnia Peggy Blue opuściła szpital. Wróciła do domu. Nie jestem głupi, wiem, że jej już nie zobaczę... Jest mi smutno, ponieważ przeżyliśmy razem życie, Peggy i ja, a teraz zostałem sam i leżę w łóżku łysy, stary i zmęczony. Idę spać, odezwę się potem. Pa.
sobota, 19 listopada 2016
#1
Od kiedy dowiedziałem się, że zostało mi kilkanaście dni życia postanowiłem je wykorzystać. Ciocia Róża zapytała mnie kto mi się podoba, ale początkowo nie chciałem odpowiedzieć. Jednak po pewnym czasie wydusiła to ze mnie. Jak już Wam mówiłem podoba mi się Peggy Blue. Ciocia naciskała, więc na mnie abym poszedł i jej to powiedział, ale ja nie miałem odwagi. Zapomniałem Wam powiedzieć, że z ciocią Różą bawimy się w grę, która polega na tym, że jeden dzień to jakby dziesięć lat. A z racji tego, że zostało mi dwanaście dni, podczas własnej śmierci będę miał sto trzydzieści lat a nie dziesięć. Wracając do tematu, to podczas rozmowy z wolontariuszką miałem prawie piętnaście lat. Była zapaśniczka nalegała abym poszedł, więc to zrobiłem. Wszedłem do jej pokoju i niepewnie wyznałem, że chcę bronić jej przed duchami. Oznaczało to prawie to samo co wyznanie miłości. Wtedy mnie zamurowało. W drzwiach stał Pop Corn, który miał już "zaklepane" miejsce strażnika. Zmęczony i zawiedziony poszedłem na świetlicę, gdzie byli moi przyjaciele. Była tam też Sandrine, która również chorowała na białaczkę. W szpitalu nazywamy ją Chinką, ponieważ nosi perukę z czarnych błyszczących, sztywnych włosów z grzywką przez co wygląda jak Chinka. Zapytała mnie czy nie chcę jej pocałować a ja odpowiedziałem jej przecząco. Ona zaczęła mnie obrażać, więc odpowiedziałem jej, żę mam już piętnaście lat i nie raz się całowałem. Sandrine powiedziała, że marzyła o pocałunku z piętnastolatkiem, po czym wysunęła wargi do przodu a ja domyśliłem się, że chcę się ze mną całować. Nie chciałem wyjść na tchórza, więc pocałowałem się z nią, a ona podczas pocałunku wepchnęła mi swoją gumę do buzi. W tym samym czasie naszli mnie rodzice a ja wystraszony wszystkiemu zaprzeczałem. Kiedy znalazłem się w łóżku zasnąłem na chwilę a gdy się obudziłem rodzice dali mi prezent w postaci odtwarzacza płyt, z którym dołączona była płyta Dziadka do orzechów. Gdy rodzice odjechali przyszła do mnie ciocia, której opowiedziałem wszystko co mnie dziś spotkało. Po wysłuchaniu moich opowieści dała mi radę. A niniejszym, abym poszedł do Peggy i powiedział jej co czuję. Miałem wtedy osiemnaście lat. Wszedłem do jej pokoju i razem zaczęliśmy słuchać Walca śnieżynek. Zwróciła mi odtwarzacz i stwierdziła, że jest piękny. To było jej pierwsze słowo, które usłyszałem. Swoim cichym głosem wydusiła, że chciała by abym to ja jej chronił a potem zażądała, żebym ją pocałował. Tak więc zrobiłem. I tak skończył się mój dzień.
O mnie :)
Cześć, mam na imię Oskar mam 10 lat i choruję na białaczkę. Obecnie przebywam w szpitalu, w którym mam wielu przyjaciół: Bekona, Einsteina i Pop Corna. Moim doktorem prowadzącym jest doktor Dusseldorf. Najbliższą mi osobą jest ciocia Róża, czyli wolontariuszka szpitala. Opowiadała mi, że w przeszłości była zapaśniczką-Dusicielką z Langwedocji. Moi rodzice mało się mną interesują i nie chcą powiedzieć mi o mojej chorobie. Wynagradzają mi to wszystko prezentami, ale mimo to ich nienawidzę. Koledzy przezywają mnie Jajogłowym, ponieważ po chemioterapii wypadły mi włosy. Wiem, że już niedługo czeka mnie śmierć, dlatego będę pisał bloga. W wolnym czasie będę zamieszczał wpisy, nie obiecuję, że regularnie. Muszę Wam zdradzić moją najskrytszą tajemnicę. Bardzo podoba mi się Peggy Blue. Ma skomplikowaną chorobę, która polega na tym, że krew która powinna płynąć do płuc tam nie płynie, przez to skóra nabiera niebieskawej barwy. Ludzie uważają, że jestem chudy, blady, niski, szczupły i drobny, ale mimo to jestem pogodny i nawet w trudnych chwilach potrafię żartować. To chyba wszystko o mnie, resztę dowiecie się w moich wpisach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)