niedziela, 27 listopada 2016

#2

   Cześć. Chciałem Was przeprosić za moją nieobecność, ale nie miałem czasu. Dziś miałem między siedemdziesiąt a osiemdziesiąt lat, i zastanawiałem się nad wieloma rzeczami. Najpierw zająłem się prezentem od cioci Róży, który dała mi pod choinkę. Jest to roślina z pustyni Sahara, która przeżywa całe swoje życie w ciągu jednego dnia. Jak tylko ziarno wchłonie trochę wody, to od razu puszcza pąki, staje się łodygą, dostaje liści, rozkwita, wytwarza nasiona, więdnie, kurczy się i hop, wieczorem już po wszystkim.
Z Peggy często czytamy słownik medyczny, to jej ulubiona książka. Peggy pasjonuje się chorobami i wciąż się zastanawia, jakie jeszcze będzie mogła mieć w przyszłości. Ja próbowałem znaleźć słowa, które mnie ciekawiły: "Życie", "Śmierć", "Wiara", "Bóg". Uwierzycie mi, albo nie ale ich tam nie było! Więc zapytałem cioci Róży: "Ciociu Różo, mam wrażenie, że w słowniku medycznym są tylko rzeczy bardzo konkretne, kłopoty, które które mogą spotkać tego czy innego człowieka. Nie ma tam nic o sprawach, które dotyczą nas wszystkich, takich jak Życie, Śmierć, Wiara i Bóg." Na co ciocia odpowiedziała mi: "Powinieneś zajrzeć do słownika filozofii, Oskarze. Tam znajdziesz słowa, których szukasz, ale boję się, że też będziesz rozczarowany. Jest wiele bardzo różnych definicji na każde z tych pojęć." Bylem zdziwiony jak to możliwe... Czy chciała powiedzieć, że dla 'życia' nie ma rozwiązania? Otóż nie, wytłumaczyła mi, że dla życia jest kilka rozwiązań, a więc nie ma żadnego. Ja myślę, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć. Zajrzał do nas doktor Dusseldorf, który miał minę zbitego psa, która sprawia, że ze swoimi czarnymi krzaczastymi brwiami wygląda jeszcze bardziej malowniczo.
- Czesze pan sobie brwi, panie doktorze? - zapytałem.
Rozejrzał się wokół siebie zaskoczony, jakby chciał spytać cioci Róży, moich rodziców, czy dobrze usłyszał. W końcu zadławionym głosem, powiedział: tak.
- Niech pan nie robi takiej miny, doktorze Dusseldorf. Będę z panem szczery, bo zawsze uczciwie brałem lekarstwa, a pan skrupulatnie próbował 30 zwalczyć  moją chorobę. Niech pan się nie zachowuje, jakby czuł się winny. To nie   pana   wina,   że   musi   pan   oznajmiać   ludziom   złe   nowiny,   choroby   o łacińskich nazwach i to, że nie ma ratunku. Niech pan sobie odpuści. Niech pan się wyluzuje. Nie jest pan Panem Bogiem. To nie pan rozkazuje naturze. Pan   tylko   stara   się   naprawiać.   Niech   pan   trochę   wyhamuje, doktorze Dusseldorf, przestanie się tak przejmować, nabierze trochę pokory, bo inaczej nie będzie pan mógł długo wykonywać tego zawodu. Proszę spojrzeć, jak pan wygląda. Słuchając mnie, doktor Dusseldorf miał usta otwarte, jakby połykał jajko. Potem uśmiechnął się, tak naprawdę, i pocałował mnie. Wtedy doktor podziękował mi za to co mu powiedziałem. A ja zaproponowałem, żeby odwiedzał mnie kiedy zechce.
Następnego dnia Peggy Blue opuściła szpital. Wróciła do domu. Nie jestem głupi, wiem, że jej już nie zobaczę... Jest mi smutno, ponieważ przeżyliśmy razem życie, Peggy i ja, a teraz zostałem sam i leżę w łóżku łysy, stary i zmęczony. Idę spać, odezwę się potem. Pa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz